Wyobraź sobie, że stoisz na skraju przepaści. Pod tobą – chaos, nad tobą – porządek, który wymaga od ciebie odwagi, by go obronić. Małżeństwo, rozumiane jako trwały związek między mężczyzną a kobietą, jest jednym z tych filarów, które utrzymują cywilizację w pionie. To nie jest tylko umowa, nie jest to sentymentalna fanaberia ani społeczna konstrukcja, którą można dowolnie przebudowywać. To fundament, na którym rodzi się życie, kształtują się wartości i przetrwają tradycje, które trzymają nas razem jako wspólnotę. Gdy ten fundament pęka, cały gmach zaczyna się chwiać. Pytanie brzmi: czy stać nas na to, by pozwolić mu runąć?
Pismo Święte, będące dla wielu drogowskazem moralnym, mówi jasno: „Dlatego opuści mąż ojca swego i matkę swoją i połączy się z żoną swoją, i staną się jednym ciałem” (Rdz 2:24BW). To nie jest przypadkowy werset, to nie poezja dla romantyków. To wzorzec, który odzwierciedla głęboką prawdę o ludzkiej naturze – o różnicy płci, o wzajemnym dopełnieniu, o jedności, która rodzi stabilność.
Małżeństwo nie jest wymysłem człowieka, lecz odzwierciedleniem porządku, który mówi: „tak to ma działać”. Gdy odchodzimy od tej definicji, nie tylko podcinamy gałąź, na której siedzimy, ale także odbieramy przyszłym pokoleniom prawo do zakorzenienia w czymś trwałym.
A jednak współczesny świat, w swojej niepohamowanej potrzebie redefiniowania wszystkiego, rzuca wyzwanie temu porządkowi.
W 2015 roku w Ameryce zalegalizowano związki osób tej samej płci na poziomie federalnym. Ten wyrok, choć ubrany w szaty równości, otworzył drzwi do zamętu. Granice między płciami się zacierają, ideologie sprzeczne z naturą zyskują poklask, a tradycyjne wartości są spychane na margines. Najbardziej cierpią dzieci – pozbawiane prawa do matki i ojca, do środowiska, w którym role płciowe uczą ich, czym jest odpowiedzialność, miłość i poświęcenie.
Prawda wymaga, by nazwać rzeczy po imieniu: odchodzenie od naturalnego porządku ma konsekwencje, a te konsekwencje spadają na najsłabszych.
Apostoł Paweł pisał: „Żony, bądźcie uległe mężom swoim jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak Chrystus Głową Kościoła” (Ef 5:22-23BW).
W dzisiejszych czasach te słowa brzmią jak herezja, ale zawierają głęboką mądrość o wzajemności ról.
Nie chodzi o dominację, lecz o harmonię – o strukturę, w której każdy ma swoje miejsce i zadanie. Odrzucenie tego prowadzi do chaosu, do rozpadu więzi, do społeczeństwa, w którym każdy jest sam.
Historia pokazuje, że cywilizacje, które lekceważą moralne fundamenty, prędzej czy później upadają. Czy naprawdę chcemy powtórzyć ten eksperyment?
Są tacy, którzy walczą o przywrócenie porządku. Prawnicy, związani z organizacjami broniącymi wolności sumienia, przypominają, że małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety to nie tylko kwestia wiary, ale warunek przetrwania cywilizacji. To nie jest uprzedzenie, to troska o świat, w którym dzieci mogą dorastać w stabilnym środowisku, a wolność wyznania nie jest tłumiona przez ideologiczne nakazy. Gdy redefiniujemy małżeństwo, tracimy coś więcej niż tradycję – tracimy spoiwo, które łączy jednostki w naród.
Co możemy zrobić? Po pierwsze, wrócić do źródeł. Prawda zapisana w Piśmie i w ludzkich sercach jest kompasem, który nigdy nie zawodzi. Edukujmy młode pokolenia, uczmy je szacunku dla małżeństwa jako świętego przymierza. Rodzice, nauczyciele, duchowni – wszyscy mamy zadanie. Po drugie, angażujmy się w życie publiczne. Wspierajmy prawa, które chronią rodzinę. Mówmy głośno o swoich przekonaniach, nawet jeśli spotyka nas krytyka. Po trzecie, módlmy się. „Proście, a będzie wam dane” (Mt 7:7BW). Modlitwa to nie ucieczka, to broń w walce o odnowę.
Małżeństwo to więcej niż kontrakt – to filar, na którym opiera się przyszłość. Decyzje, które podejmujemy dziś, zadecydują, w jakim świecie będą żyły nasze dzieci.
O prześladowaniu ewangelików:

Kronika miasta Boguszów-Gottesberg (Boża Góra) – kliknij, aby dowiedzieć się więcej
Kirk Peter Johanson








